czwartek, 20 marca 2014

Czarownica

Sydonia zna swoją wartość. Najpiękniejsza na Pomorzu. Tak o niej mówią. Wyjątkowa. Nie tylko urodziwa, ale i mądra. Zasługująca, by dostać od życia to, co najlepsze. Tak zawsze mówił ojciec, który podobnych pochwał skąpił jej siostrze i bratu. To ona, najmłodsza, była „córeczką tatusia”, to jej poświęcał najwięcej uwagi, co zresztą było naturalne, rosła przecież bez matki, która zmarła, gdy Sydonia miała ledwie kilka lat. No, a teraz ojciec wysyła ją w miejsce, w którym dziewczyna znajdzie swoje szczęście. Tam wszystko, co najlepsze, będzie na wyciągnięcie ręki. 

Tak sobie myśli Sydonia, gdy kareta wiezie ją do Wołogoszczy, na zamek księcia pomorskiego Filipa I. Na książęcy dwór! Tata trochę się namęczył, by wyjednać dla niej miejsce we fraucymerze księżnej Amalii. Ale Sydonia go nie zawiedzie. Jest pewna, że jej przyszłość będzie spełnieniem snów ojca i jej własnych, dziewczęcych. Przecież jest wyjątkowa, a teraz cały wielki świat zobaczy to i doceni. Książę Filip ma kilku synów, jednego w jej wieku, podobno pięknego. Jak ona. Dlaczego nie miałaby poślubić młodego księcia? Jeśli nie ona, najpiękniejsza w kraju, to kto? Nie jest księżniczką krwi, ale wywodzi się z jednego z najświetniejszych i najstarszych pomorskich rodów. Mamy wiek XVI, a jej dziadowie żyli na Pomorzu Zachodnim już od X stulecia, tak samo długo jak rządzący nim dziś książęta, Gryfici. Jej ojciec, hrabia von Borck, nie ustępuje księciom! 

Nieistniejący dziś zamek w Wołogoszczy (Wolgast) na Wielkiej Mapie Księstwa Pomorskiego z początku XVII wieku - to budowla po prawej stronie oznaczona literą B

Wyposażona w swoją wielką urodę i równie wielką dumę, Sydonia przybywa na wołogoski dwór. Na którym dalsze wypadki toczą się tak, jak toczyć się powinny. Wszyscy są oczarowani prześliczną panną. I książę Filip, i jego matka Amalia i - co najważniejsze - książęcy syn, Ernest Ludwik. Faktycznie, jest ładny. Nawet uderzająco ładny, smagły i ciemnowłosy, o marzycielskim usposobieniu i melodyjnym głosie. Dostanie potem od swoich współczesnych przydomek Piękny. 


Serce dziewczyny bije mocniej dla młodzieńca, jest pewna, że lada moment szczęśliwy los się dopełni. Na książęcym dworze czuje się, jak ryba w wodzie, rozkwita. Jej dowcip, gracja, czar znajdują wreszcie odpowiednią publiczność. Znakomici zalotnicy ustawiają się w kolejce, ale ona czeka na księcia. Niespecjalnie długo czeka - oszołomiony urodą dziewczyny Ernest Ludwik składa jej propozycję małżeństwa.

Ernest Ludwik, zwany Pięknym, XVI w., autor nieznany
I tu następuje dramatyczny zwrot w tej historii. Bo rodzina młodego człowieka mówi stanowcze: nie. Ernest jest co prawda dopiero czwartym synem, może nigdy nie dochrapie się wielkiej władzy, ale przecież pochodzenie zobowiązuje. Książę krwi musi poślubić księżniczkę krwi, równą sobie. Takie lokalne piękności, jak Sydonia, nadają się na nałożnicę, a nie na żonę. Nie jest dość dobra.

Ernest kładzie uszy po sobie i cofa oświadczyny. A ona, co robi ona? Ona nie wie, co się dzieje. Jak to: nie dość dobra? Ona nie jest dla nich dość dobra?! Przecież nie ma lepszej! Świat wali jej się w gruzy. Puszczają wszystkie hamulce, które jeśli kiedykolwiek istniały, to i tak nie miały szansy się ujawnić, bo przecież żyła dotąd jak pączek w maśle, wychwalana i adorowana przez wszystkich.
- Niech was piekło pochłonie! - krzyczy, upokorzona do szpiku kości. I w jakimś paroksyzmie wściekłości wyrzuca z siebie zdanie-złorzeczenie, które wszyscy zapamiętają: - Nie minie pięćdziesiąt lat, a cały wasz ród wyginie!

Czy gdyby wiedziała, jak prorocze okażą się te słowa, zapanowałaby nad językiem? Czy siedziałaby cicho, gdyby ktoś jej powiedział, że to rzucone w złości przekleństwo się spełni, a jej przyniesie śmierć? Nie sądzę. Popędliwa i dumna Sydonia, przywykła do uwielbienia i hołdów, nie liczyła zysków i strat, kiedy ktoś wgniatał ją w ziemię. 

Wraca do domu. Do taty, do jedynego mężczyzny, który widział w niej skończoną doskonałość. Ale w domu nie znajdzie ukojenia. Niedługo po jej powrocie ojciec umiera. Te dwa ciosy, jeden po drugim - pierwszy wymierzony w jej dumę, drugi w serce - zmienią ją na zawsze. To będzie jak przebudzenie ze słodkiego snu, w którym świat na jedno skinienie dopasowywał się do naszych kaprysów i pragnień. Teraz trzeba będzie z nim walczyć. 

Sydonia von Borck na obrazie Edwarda Burne-Jonesa z 1860 r.
To sławne prerafaelickie płótno powstało na fali popularności
pięknej Pomorzanki, jaką w XIX w. wywołała oparta na jej losach
gotycka powieść Johanna Wilhelma Meinholda
Szczęśliwe życie Sydonii sypie się, jak domek z kart, bo jej brat, Ulrich, zamierza w pełni skorzystać ze swojej świeżo nabytej władzy. Ani myśli się dzielić odziedziczoną, piękną fortuną. Tatuś zapisał coś siostrom? Nie szkodzi, wystarczy parę zabiegów, podsuniętych przez zręcznych kauzyperdów, by panny przestały być ciężarem. Wymusza na siostrach zrzeczenie się zapisanych im wiosek w zamian za roczną rentę, jaką im będzie wpłacał. Ale niewielka jest chęć Ulricha, by postanowienia dotrzymać, ociąga się z wypełnianiem zobowiązań. Działa wedle świętej zasady chciwców: jak najmniej i jak najpóźniej.

Sydonia wpada we wściekłość. Los najwyraźniej uwziął się, by rzucać jej pod nogi wszystkie kłody naraz, hurtowo. Ale ona się nie podda. Brat łamie prawo? To pójdzie z bratem do sądu! Nie pozwoli, by ogołocił ją z majątku, tym bardziej, że już pozbawił rodzinnego domu. Przestał nim być dla dziewczyny rodzinny zamek w Strzmielach, odkąd Ulrich wziął sobie żonę. Sydonii trudno patrzeć na nową panią zamku, grać drugie skrzypce, więc urażona i zła, zabiera siostrę Dorotę i wynosi się z domu.

Urażona i zła. Taka teraz będzie. Kiedy czytam, jak wyglądała druga połowa życia Sydonii, mam wrażenie, że to opowieść o dwóch różnych osobach. W jednej chwili znika atrakcyjna panna, owijająca sobie wszystkich wokół paluszka. W jej miejsce pojawia się kłótliwa baba, złośliwa i krzykliwa awanturnica, mająca wszystko i wszystkim za złe. Kolejne czterdzieści lat jej życia wypełniają procesy o majątek i wieczna tułaczka: od domu jednego krewnego do drugiego, od klasztoru do klasztoru. Nigdzie długo miejsca nie zagrzeje, zewsząd odchodzi skłócona, żegnana złym słowem. Dziwna przemiana? E, tam, Dziś żaden psycholog nie miałby problemu z diagnozą. Wynikiem głębokiego poczucia krzywdy - a to ono napisało Sydonii drugą połowę życia - bywają zaburzenia osobowości. I stąd to jej nowe ja, nowa natura - „paranoidalna, cechująca się nadmierną podejrzliwością, brakiem tolerancji na krytykę, zawziętością, skłonnością do interpretowania neutralnych zachowań otoczenia jako wrogich oraz małą tolerancją na niepowodzenia”.

No, ale jak wiadomo Sydonia na psychologa nie ma szans. Zamiast tego puchną plotki, że coś ją musiało opętać, skoro z normalnej kobiety zrobiła się jędza, że ani chybi „złe” ma w tym swój udział. Zachłanny braciszek Ulrich umie takie plotki wykorzystać. Rozpuszcza kolejne, judzi: Widzicie, co ona robi? Zbiera zioła, warzy jakieś mikstury, kuma się z zielarkami, znachorkami, babami z lasu. A na koniec wytacza najcięższe działo: Pamiętacie przekleństwo, jakie rzuciła wypędzona z wołogoskiego dworu? Książęcy ród miał wyginąć bezpotomnie i to się dzieje, to się dzieje!

To się naprawdę dzieje. Gdy Sydonia wadzi się w sądach, książęta pomorscy z dynastii Gryfitów umierają jeden po drugim, jakby poddając się straszliwej przepowiedni. Wszyscy przedwcześnie, wszyscy na tajemnicze choroby, wszyscy najczęściej bezpotomnie. Jej ukochany Ernest Ludwik, który poślubia brunszwicką księżniczkę i tworzy z nią dość nieszczęśliwe małżeństwo, też schodzi z tego świata przed pięćdziesiątką. Czary? A cóż by innego!

Plotki szybko zmieniają się w formalne oskarżenia. Pół biedy, gdyby niecne sprawki wiedźmy ograniczały się do rzucania uroków na kumy zza miedzy. Ale tu o władców idzie! O zamiar zniszczenia panującego rodu! Toż to najcięższe przestępstwo polityczne! Pod sąd z nią!
Podwójny portret Sydonii jako młodej i starej kobiety, który możemy oglądać
w Muzeum Narodowym w Szczecinie (autor nieznany)
Sydonia jest już starą kobietą. Dźwiga siódmy krzyżyk na karku, a jej twarz - niegdyś gładką i piękną - ostro poznaczyły czas i gorzkie życie. Tak łatwo w tej starej, szpetnej kobiecie o wyschłym ciele zobaczyć wiedźmę, poczuć lęk przed jej pamięcią przeszłości, uwierzyć, że posiada tajemną wiedzę, która daje nadludzką moc. Łatwo zwłaszcza wówczas, w tej Europie początku XVII wieku, którą - jak nigdy wcześniej ani później - znaczą stosy „czarownic”. Rozpalono ich ponad milion - nigdy przedtem w historii Zachodu nie notowano tak długotrwałej i tak morderczej histerii. Która w dodatku, co też niespotykane, nie dotyczy jakiejś mniejszości religijnej czy etnicznej, lecz ludzi z bliskiego otoczenia, zza płotu, czasem z własnego domu. Bo jej ofiarami padają kobiety - bezlitośnie torturowane, a potem palone żywcem, czemu nie przeciwstawiają się nawet najbliżsi im mężczyźni, nawet mężowie, nawet ci, którzy je kochają.

Tak będzie i tym razem, choć - na nieszczęście dla Sydonii - jej gehenna potrwa jeszcze prawie dziesięć lat. Z pierwszego procesu, wytoczonego w 1612 r., jakoś się wywinie, ale przecież wiadomo, że jest to tylko odroczenie. W 1619 r. zaczyna się drugi proces i Sydonia wie, że ten drugi będzie jej końcem.

Zarzuty są bardzo precyzyjne, jest ich 74. Od stosunkowo łagodnych, jak dokuczanie sąsiadom i czytanie tajemnych ksiąg, po ten najcięższy - zamiar zniszczenia panującego na Pomorzu rodu Gryfitów. Sydonia broni się dzielnie, w protokołach sądowych zachowały się jej rozsądne odpowiedzi. Ale przecież wiadomo, że w tym procesie, będącym zaprzeczeniem rozsądku, żadne wyjaśnienie nie ma znaczenia. Dopuszczalne jest tylko pełne pokajanie. I są sposoby, by było ono szybkie.

Ściągają z niej suknię, zdejmują z szyi krzyżyk, zawiązują oczy, ręce krępują na plecach. Rozciągają na drabinie i zadają cierpienia. Żelazne hiszpańskie buty miażdżą powoli stopy, rozżarzone cęgi szarpią ciało, śruby wybijają kości ze stawów i ściskają czaszkę. Wyjąca z bólu Sydonia przyznaje się do wszystkiego - i do obcowania z diabłem, i do klątwy.

Gdy przychodzi do siebie, odwołuje zeznania, na co odpowiedzią są kolejne tortury. Po trzech tygodniach uznaje, że walka nie ma sensu. Jest już straszliwie zmęczona, chce tylko jednego - żeby ta męka wreszcie się skończyła. Zachowały się jej przejmujące ostatnie słowa:

"Widzicie przed sobą starą kobietę, oszukaną przez bliźnich, krewnych i przez nich oskarżoną o władzę nieziemską. Mnie nawet ludzkiej mocy brakowało, by przeciwko niesprawiedliwościom krewnych moich na majątek dybiących stanąć (...). Sędziowie, co książę odchodzący bezpotomnie chce usłyszeć od swojego doradcy, jaką pociechę? Że nie jego niemoc spowoduje wygaśnięcie rodu Gryfitów, lecz czary Sydonii, która ród przeklęła, bo Gryfita nie wziął jej za żonę? (…) Sędziowie, a teraz dajcie mi umrzeć. Jestem stara, zmęczona. Moje życie nie było mniej godziwe od innych, a o tyle gorsze, że dłuższe i dłuższa w nim była samotność moja, bezsilność wobec tych, którym uprzykrzyło się patrzeć na mnie. Pozwólcie mi już umrzeć".

Umiera 19 sierpnia 1620 roku. Jest szlachcianką, więc nie palą jej żywcem. Za murami Szczecina, przy Bramie Młyńskiej, kat ścina głowę Sydonii von Borck. Szczątki wrzuca do ognia, a prochy rozsypuje po polach. 

Ruiny wołogoskiego zamku
na rysunku Caspara Davida Friedricha z 1813 r. 
Dopełnia się kara za przekleństwo rzucone na królów, którzy wciąż umierają. Siedemnaście lat później, w 1637 roku, odchodzi ostatni z rodu Gryfitów - Bogusław XIV, wnuk księcia Filipa, na którego wspaniałym dworze Sydonia miała zacząć swoje wyśnione życie. I z którego uciekła, krzycząc, że nie minie pięćdziesiąt lat, a będzie on tylko kartką historii. Miała rację. Po śmierci ostatniego księcia ginie liczące ponad pięć wieków państwo, a jego terytorium - od Rugii po Lębork - dzieli między sobą Szwecja i Brandenburgia.

Więc jednak klątwa? Tak myślicie? I pewno zaraz się uśmiechacie, zadziwieni tą niesamowitą koincydencją, tym zupełnie niebywałym zbiegiem okoliczności, w którym osobista krzywda Sydonii tak nieprawdopodobnie splotła się z nieszczęściami wielkich tego świata. Ale kiedyś nie wywoływało to uśmiechu, tylko stos. Kiedyś, w tych strasznie długich czasach, w których pogarda dla kobiet mieszała się z poczuciem winy wobec nich, trudno było dojrzeć w tym zwykły przypadek. Łatwiej było uznać, że wystarczy gniew jednej wzgardzonej kobiety, by ginęły dynastie.



Piosenka „Sydonia Bork", nagrana w 2010 r. przez polski zespół heavymetalowy Crystal Viper.

Źródła m.in.: Janina Kochanowska, Tajemnice Pomorza, Szczecin 2004,
Bogdan Frankiewicz, Sydonia, 1968;
Zygmunt Boras, Książęta Pomorza Zachodniego, Poznań 1996;
http://biblioteka-lobez.pl/strona/www/index.php/sydonia-von-brocke
Opowiadając tę historię oparłam się na jej najpopularniejszej, „kanonicznej” wersji. W historycznych publikacjach funkcjonują różne daty urodzin Sydonii, choć najczęściej pojawia się rok 1545. Ci, którzy są zdania, że urodziła się wcześniej, twierdzą, że miłosna afera na wołogoskim dworze dotyczyła jej i Filipa, a nie jego syna.
Zdjęcia: Wikimedia Commons