wtorek, 21 stycznia 2014

Nellie z domu wariatów

Przyzwoite panny siedzą w domu. Nie łażą bez eskorty po ulicach, miarkują brzydką ciekawość, nie wściubiają swoich zgrabnych nosków tam, gdzie śmierdzi. No i nie szukają pracy poza domem! Wszelka publiczna kariera jest przeciw ich naturze. Zmienia te łagodne domowe boginie, których przeznaczeniem jest troska o dzieci i męża, w jakieś przerażające monstra!
Jeśli czujecie w tym ironię, to zapewniam, że w oryginale jej nie było. Bo takiej to mniej więcej treści artykuł pt. „Co jest dobre dla dziewcząt” ukazał się pewnego dnia 1885 roku w „The Pittsburgh Dispatch”, jednej z największych amerykańskich gazet. Autor najwyraźniej mierzył się z coraz bardziej wojowniczymi emancypantkami, które powoli torowały kobietom drogę do aktywności poza domem. Jak przypuszczam, ze strony gazety była to pewna prowokacja, zamieszczono ten mizoginiczny tekst w nadziei na huczny odzew. Był, i to jaki! Napłynęły stosy listów, głównie z wyrazami oburzenia, podpisane nie tylko przez kobiety, lecz także mężczyzn. Zwłaszcza jeden przykuł uwagę redaktorów. Zjadliwy, świetnie napisany, sygnowany nazwiskiem niejakiego Cochrane. Niezłe pióro, dobrze byłoby mieć je w redakcji, pomyśleli w „Pittsburgh Dispatch”. I zaprosili obiecującego polemistę na rozmowę.
Jakież było ich zdziwienie, gdy zamiast pana Cochrane’a zjawiła się śliczna dwudziestolatka. Idealny kandydat na domowego anioła! Oczywiście, redaktorzy chcieli spotkanie grzecznie i szybko zakończyć, ale anioł nagle nabrał diabelskich cech. Panna Elizabeth Jane Cochrane na żywo okazała się równie przekonująca, jak na piśmie. Była wygadana, pewna siebie i wyglądało na to, że dobrze wie, czego chce. Właśnie szukam pracy, powiedziała, państwa propozycja spadła mi jak z nieba i naprawdę dam z siebie wszystko! Co wam szkodzi spróbować?
Faktycznie, ryzykowali niewiele. Postanowili wziąć ją na próbę, Niech znajdzie sobie nowe nazwisko (piszące kobiety chowały się wtedy pod pseudonimami, całkiem jak dziś my, blogerki) i niech pisze. Wybrała Nellie Bly z powszechnie wówczas nuconej piosenki. Ale ani redaktorzy, ani ona sama nie podziewali się, że już za kilka lat to nie popularna piosenka, ale jej praca sprawi, że nazwisko „Nellie Bly” będzie znane jak świat długi i szeroki.
Nellie Bly na zdjęciu z 1884 r.
Dziewczyna nie była żadną rozpieszczoną pannicą, chcącą dla kaprysu zatrudnić się w redakcji. Ona naprawdę potrzebowała pracy. Po śmierci jej ojca matce trudno było utrzymać gromadkę dzieci, a tym bardziej je wykształcić. Nelly średnią edukację zakończyła na jednej klasie, musiała zarabiać! Z doświadczenia wiedziała, jak trudno dziewczynie znaleźć pracę. Jak niechętnie są zatrudniane kobiety i jak źle opłacane. Postanowiła właśnie o tym pisać - o zwykłych ludziach, o pracujących dziewczynach, jak ona, które zamiast wsparcia, dostają kolejny, idiotyczny artykuł o tym, co przystoi przyzwoitym pannom.

Zabrała się do roboty, a efekty przeszły wszelkie oczekiwania. W „Pittsburgh Dispatch” już wkrótce nikt nie miał wątpliwości, że rośnie im gwiazda. Nellie nie bała się trudnych tematów i co ważne przygotowywała je tak, jak nie odważył się nikt przed nią. Jej nie wystarczały reporterskie rozmowy, ona musiała doświadczyć tego, co jej bohaterowie. Gdy słyszała o niegodziwych warunkach pracy w fabrykach Pittsburgha, po prostu się w nich zatrudniała. Na własnej skórze czuła udrękę dwunastogodzinnych dni pracy, na własne oczy widziała harujące tam dzieci. I o tym pisała artykuły, dotykając prawdy najbardziej, jak się da.
Niestety, długo to nie trwało. Bo choć teksty Nellie cieszyły się wielkim powodzeniem u czytelników, to wydawca szybko zaczął mieć z nimi kłopot. Zaczęło ubywać ogłoszeń, z których żyła gazeta, bo wielu reklamodawców pisma to byli ci sami brzydcy kapitaliści, których Nellie piętnowała w swoich demaskatorskich tekstach. Naczelny powiedział: dość! I przesunął dziewczynę do działu dla pań. Kazał pisać o modzie i urodzie.
Jasne, że nie zamierzała tego robić. Na szczęście już nie musiała, bo jej nazwisko stawało się znane. Dostała propozycję od Josepha Pulitzera (późniejszego fundatora sławnej dziennikarskiej nagrody), wydającego w Nowym Jorku skandalizujący dziennik o wielkim zasięgu (tabloid, powiedzielibyśmy dziś). W „The New York World” Nellie rozwinęła skrzydła. Tam przyjmowano ze zrozumieniem jej najdziksze pomysły, choć ich też potrafiła zaskoczyć.

Któregoś dnia przybiegł do Pulitzera zaaferowany sekretarz redakcji:
- Ta dziewczyna chce się zamknąć w domu wariatów, żeby napisać reportaż! - krzyczał. - Nie dałem na to zgody!
Chodziło o niesławny zakład psychiatryczny na Blackwell's Island. O warunkach, w jakich przetrzymywano tam kobiety, opowiadano straszne historie, ale ile było w tym prawdy - nie wiedział nikt. Nellie postanowiła się dowiedzieć. Rozumiała też, że wiarygodne informacje zdobędzie tylko wtedy, gdy trafi tam jako pensjonariuszka, a nie dziennikarka.
Pulitzerowi pomysł się spodobał. Wyczuł, że może to być czytelniczy hit. Dał zezwolenie.
Nellie badana przez psychiatrę.
Rysunek ilustrujący jej artykuł w "The New York World"
Dalej wszystko potoczyło się tak, jak w scenariuszu thrillera. Nellie trafiła do zakładu ze zdiagnozowanym szaleństwem (całkowita amnezja), spędziła tam dziesięć dni, a potem zaczęła pisać. O maltretowaniu i wiązaniu sznurami. O lodowatych kąpielach. O szczurach i robactwie. O fałszywych diagnozach, dzięki którym na wyspę Blackwell trafiały kobiety, których chciały się pozbyć rodziny, czasem zupełnie zdrowe. O posiłkach, na które składały się śmierdzący bulion, zapleśniały chleb i brudna woda. „W naszych krótkich spacerach - pisała - mijałyśmy kuchnię, w której przygotowywano jedzenie dla lekarzy i pielęgniarek. Migały nam przed oczyma melony, winogrona, pachnące białe pieczywo, rumiane kawałki mięsa, a uczucie głodu rosło dziesięciokrotnie”.

Cykl reportaży „Dziesięć dni w domu wariatów” stał się wydarzeniem. Gazety z tekstami Nellie sprzedawały się jak świeże bułeczki, ale najważniejsze - zmieniały rzeczywistość. Reporterski opis barbarzyńskich warunków w „domu wariatów” był jak chłośnięcie biczem, jak publiczny wyrzut sumienia - nagle znalazły się i pieniądze, i fachowcy, którzy zaczęli ten nieludzki świat reformować.

Nellie była dumna. I strasznie zmęczona. Po kilku latach intensywnej pracy w najmroczniejszych zakamarkach wielkich miast czuła, że potrzebuje oddechu, bo inaczej naprawdę zwariuje. Najchętniej uciekłaby na koniec świata... na koniec świata… na koniec świata…. Zaraz! A może to jest pomysł? Natychmiast się skrystalizował: "Ja potrzebuję wakacji, moja gazeta atrakcyjnych tematów, przecież można połączyć jedno z drugim!"
Czytelniczym bestsellerem tamtych czasów była powieść Juliusza Verne’a „W osiemdziesiąt dni dookoła świata”. Jej bohater, angielski dżentelmen Fileas Fogg, założył się ze znajomymi o duże pieniądze, że objedzie świat dookoła w ciągu 80 dni. Udało mu się, choć z trudem, dosłownie na styk przybył na czas do londyńskiego klubu. A gdyby tak… gdyby tak naprawdę przemierzyć świat dookoła i poprawić książkowy rekord Fileasa Fogga? Zrobić to w czasie krótszym niż 80 dni?

Tak sobie pomyślała Nellie i powędrowała ze swoim pomysłem do redaktorów. Znów złapali się za głowę. Owszem, dodali szybciutko, oni też myśleli o takiej wyprawie, ale zamierzali wysłać mężczyznę. MĘŻCZYZNĘ! Przecież kobieta, która z zasady nie podróżuje sama, czyni całe przedsięwzięcie niemożliwym, o biciu rekordu nie wspominając!
Nellie jednak umiała walczyć o swoje. Zagrała va banque. Proszę bardzo, powiedziała, wyślijcie mężczyznę. Wasza strata. Bo ja zrobię to samo z konkurencyjną gazetą i waszego reportera pokonam.
No i znów postawiła na swoim. 14 listopada 1889 roku elegancka młoda dama, ubrana w kraciasty płaszczyk i z podróżnym neseserem w ręku, weszła na pokład liniowca Augusta Victoria i ruszyła w podróż życia.

25-letnia Nellie sfotografowana tuż przed wielką wyprawą. Ma solidne buty, kraciasty
płaszcz podróżny, a w ręku neseser z kilkoma zmianami bielizny i przyborami toaletowymi.
Pieniądze trzyma w zawieszonym na szyi woreczku 
Co to było za wydarzenie! Wyprawę Nellie śledził cały świat. Jej gazeta zamieszczała relacje, które dziennikarka starała się nadawać, skąd tylko mogła. Dzięki sieci telegraficznej docierały do redakcji stosunkowo szybko. Podróżowała z Anglii do Egiptu, przez Cejlon, Singapur, Hong Kong i Japonię. We Francji poznała mimowolnego sprawcę całego zamieszania, pisarza Juliusza Verne'a, który oczywiście także dopingował ją do bicia powieściowego rekordu (no masz, lepszej reklamy nikt by mu nie wymyślił). 
Zainteresowanie podsycał ogłoszony przez redakcję konkurs, w którym czytelnicy obstawiali datę powrotu Nellie. Wzięło w nim udział ponad milion osób! Zapanowała prawdziwa Nelliemania, podróżniczkę w charakterystycznym kraciastym płaszczyku znał niemal każdy. Jej wizerunek wyzierał z gazet, pojawiał się na kartach reklamowych rozmaitych firm, Nellie została nawet bohaterką gry planszowej.

Reklamy z wizerunkiem Nellie, w środku gra planszowa, której tematem jest jej wyprawa
No i jak to się skończyło? Dobrze się skończyło. Okazało się, że samotna młoda dama doskonale poradzi sobie nawet w podróży dookoła świata. Że żadna opieka nie jest jej potrzebna, jeśli ma trochę pieniędzy i rozumną głowę na karku. 25 stycznia 1890 r. Nellie szczęśliwie i bez przeszkód wróciła do domu. Na dworcu powitały ją tłumy Amerykanów - rozradowanych, że ich rodaczka nie dość, że wróciła cało i zdrowo, to jeszcze z lepszym czasem niż Fileas Fogg! Okrążyła świat w siedemdziesiąt dwa dni, sześć godzin, jedenaście minut i czternaście sekund.

Nellie wraca do domu, ilustracja z 1890 r.
Późniejsze życie Nellie było równie nieprzewidywalne i pełne nagłych zwrotów akcji, jak jej młodość. Zaskoczeniem dla wszystkich było jej małżeństwo z bogatym przemysłowcem Robertem Seamanem, czterdzieści lat od niej starszym. Po śmierci męża na chwilę zmieniła się w kobietę interesu, kierując przedsiębiorstwem, ale do zarządzania nie miała głowy. Firma szybko splajtowała na skutek malwersacji pracowników, a Nellie znów wróciła do dziennikarstwa. Była na wakacjach w Austrii, gdy wybuchła I wojna światowa. Ani chwili nie wahała się, co robić. Pojechała na front i zaczęła pisać korespondencje dla amerykańskich gazet. Europejskie wakacje zmieniły się w pięć lat ciężkiej pracy.
Niedługie życie Nellie (zmarła w wieku 57 lat na zapalenie płuc) zapisało się w historii prasy - jest uznawana za prekursorkę dziennikarstwa śledczego, za mistrzynię reportaży wcieleniowych, za jedną z pierwszych korespondentek wojennych w historii. Dziś młodym reporterom wręcza się nagrody jej imienia. Ale każda z nas, kobiet, widzi, że udało jej się o wiele więcej. Hej, Nellie, panno, która nie wiedziała, co jest dobre dla dziewcząt... Nellie z wyprawy dookoła świata… Nellie z domu wariatów... Cały nasz świat był w Twoich czasach domem wariatów. Zaczął normalnieć dzięki takim jak Ty.


Źródła: www.nellieblyonline.com
Zdjęcia: Wikimedia Commons