środa, 8 sierpnia 2012

Sześć sukienek z przeszłością

Kiedy sukienka przestaje być tylko zwitkiem jedwabiu i nici, a staje się symbolem swoich czasów? Jest w historii kilka takich kultowych ciuchów. Sławę zawdzięczają nie tyle talentowi krawców, którzy je uszyli, co kobietom, które je nosiły. Były na tyle barwne, utalentowane, piękne, nieprzeciętne, że przeszły do legendy, a razem z nimi - ich sukienki.
Elzbieta I jak gotycka katedra

Ten portret 55-letniej królowej Elżbiety I powstał w roku 1588, w chwili jej największego triumfu. Właśnie dała łupnia potężnej Hiszpanii, pokonując jej wielką flotę, niezwyciężoną dotąd Wielką Armadę. To dzięki temu Elżbieta zapisze się w historii jako wybitna władczyni, która nada nowy bieg dziejom Anglii - pod jej rządami drugorzędne europejskie państwo zacznie rządzić na morzach świata i zmieniać się w kolonialną potęgę. 
Portrecista George Gower próbuje to wszystko opowiedzieć na swoim obrazie. W tle odtwarza szczegóły bitew, a w centrum umieszcza naczelnego wodza - imperatorową, zakutą w wystawną zbroję z klejnotów i koronek. Z grubsza rzecz biorąc składają się nań: czarna suknia na haftowanej złotem halce, wysoki gorset ściskający talię i spłaszczający piersi, ogromna koronkowa kreza zjeżona wokół szyi i mniejsze przy mankietach, no i przede wszystkim perły, setki, tysiące pereł - we włosach, w sznurach na piersi, w haftach, zapinkach, lamowaniach.
Nierzeczywista wystawność tej sukni nie ma sobie równych w historii stroju. Można sobie wyobrazić, jak czuli się ci, którzy stawali przed obliczem tak ubranej królowej - porażeni widokiem, padali plackiem w zachwycie, jak w progu gotyckiej katedry. Czy komukolwiek w ogóle mogło przyjść do głowy, że patrzy na kobietę? Ale to była kobieta, nieprzeciętna, owszem, ale tylko kobieta. Na przykład perły z tej sukienki notorycznie gubiła i trzeba było całego sztabu ludzi, żeby strój choć w połowie był tak wspaniały, jak na portrecie.
Barbara Radziwiiłłówna i jej godne zazdrości perły
Czy perły zdobiące strój Elżbiety mogły wcześniej należeć do polskiej królowej Barbary Radziwiłłówny? To całkiem możliwe. Barbara przeszła do historii mody z powodu słynnych perłowych kołnierzy, o których głośno było w całej Europie. Uwielbiała klejnoty, a  zwłaszcza perły, które zakochany bez pamięci Zygmunt August kupował dla niej tonami w Holandii. Barbara zdobiła nimi suknie bez umiaru. Szyła je na ogół z tkanin złotych, czarnych i czerwonych, ale gładkich - by były doskonałym tłem dla klejnotów. I to one "robiły" jej toalety. Setki, tysiące drogich kamieni w naszyjnikach, medalionach, krzyżach, zawieszkach. Głowę królowej zdobiły perłowe czepki, gors - perłowe kołnierze, a palce -  pierścienie, i to po kilka na każdym. 
Co jak co, ale Barbara na pewno nie wiedziała, co znaczy minimalizm. I szczerze mówiąc, gdyby nie była tak piękna, wyglądałaby jak bombonierka. Jednak wielka uroda - regularne rysy, mleczna cera, głębokie spojrzenie czarnych oczu, smukła figura - sprawiały, że nadmiar klejnotów wcale jej nie przyćmiewał. Przeciwnie, Barbarę opisywano jako bajkowe wschodnie bóstwo i do dziś wszyscy tak ją widzimy - w wystawnym stroju koronacyjnym, którego najbardziej urzekającym szczegółem są sznury pereł otaczające słodką twarz.
Czy można się zatem dziwić, że młoda angielska królowa, w dodatku bardzo czuła na punkcie swego wyglądu, pozazdrościła pięknej Polce wizerunku? Po śmierci Barbary postanowiła zdobyć jej klejnoty, o czym zresztą wiemy od niedawna. Na początku XX wieku jeden z kustoszów British Museum odkrył korespondencję Elżbiety I, w której poleca ona swoim agentom w Polsce nabycie dla niej pereł Radziwiłłówny. Prawdopodobnie wywiązali się z zadania. Ale czy Elżbieta była zadowolona? Czasem perły to za mało...
Maria Antonina ubrana po polsku
To jeden ze słynnych portretów francuskiej królowej Marii Antoniny, ubranej w suknię à la polonaise. I zarazem jeden z rzadkich w historii mody przypadków, kiedy do szaf europejskich elegantek trafił strój polski. Zwykle to my małpowaliśmy Europę, dając Krasickim i Naruszewiczom powód do utyskiwań na paryskie toalety "żon modnych" i upodobania kosmopolitycznych dandysów, którzy zrzucali kontusze i wdziewali fraczki. Tym razem było odwrotnie.
Suknia à la polonaise (poloneska) podbiła paryskie salony. Miała formę lekkiej narzutki, złożonej z trzech części, układających się w dwa boczne skrzydła i ogon z tyłu, podpięte od linii pasa specjalnymi sznureczkami w trzy duże pukle. Wąskie rękawy i dopasowany gors dodawały sylwetce wdzięku i lekkości, dlatego poloneska zyskała wielkie uznanie wśród rokokowych elegantek. Ale skąd ta jej nagła popularność? Otóż z powodów politycznych. W XVIII wieku w modzie pojawiła się nowa tendencja - po raz pierwszy przedarły się do niej bieżące wydarzenia. Nowe stroje brały nazwy od krajów, przez które przetaczały się wojny, od sztuk teatralnych, piosenek albo naukowych odkryć. Panujący w latach 1772 - 1774  szał na poloneski zbiegł się w czasie z pierwszym rozbiorem Polski. Dziś przypuszcza się nawet, że trzy poły sukni mogły symbolizować podział naszego kraju między trzy mocarstwa.  
Biedna Maria Antonina. Być może nosiła nosiła polską suknię tylko ze względu na modę, ale niewykluczone, że naprawdę nam współczuła i solidaryzowała się ze zbuntowanymi polskimi patriotami. Szkoda, że nie zauważyła własnych. A ci niestety niebawem skrócili ją o głowę.
Dama wyzwolona, czyli madame Récamier

Bosonoga piękność w prostej białej sukience to madame Récamier. Taką uwiecznił ją na swoim słynnym obrazie Jacques-Louis David. Młoda, 23-letnia kobieta była gwiazdą porewolucyjnego Paryża i uosobieniem społecznego awansu nowych elit. Był początek XIX wieku, do władzy rwał się mały, waleczny Korsykanin, a Paryż łapał oddech po krwawej jatce, w której straciło życie większość arystokratów. Zaczynała się nowa epoka, także w stylu życia. Już nie trzeba było mieć wśród przodków długiego rzędu książąt i markizów, by brylować w towarzystwie. Najważniejszy paryski salon mogła prowadzić Jeanne-Françoise Récamier, błyskotliwa, inteligentna i piękna córka notariusza.
Upadkowi starego porządku, towarzyszyły równie rewolucyjne zmiany w kobiecej modzie. Upojeni wolnością obywatele szukali w ubiorze sposobu wyrażenia własnej osobowości. Teatralne suknie dworskie Marii Antoniny i madame Pompadour, wszystkie te gorsety, paniery, tony atłasów i metry koronek powędrowały na śmietnik. Furorę wśród kobiet robił "styl antyczny", współgrający z coraz większą swobodą obyczajową, śmiało podkreślający kształty ciała, nie krepujący ruchów. Były to proste białe tuniki szyte z lekkich, przejrzystych tkanin, z krótkimi rękawkami i wysoko przewiązanym paskiem. Czasem bardzo odważne. Pani Récamier nie raz zdarzało się wystąpić publicznie w muślinowej sukni i tiulowej koszulce tak przejrzystych, że można było dostrzec kolor jej podwiązek. Ale to się podobało. Do tego stopnia, że mężczyźni pisali w gazetach, że "tym, co najlepiej odziewa kobietę, jest nagość".
Vivien Leigh jako Scarlett O'Hara wystrojona w zieloną zasłonę
Ta sukienka nie istniała naprawdę, a tylko w wyobraźni pisarki, jednak w każdym rankingu kultowych strojów ma żelazną pozycję. Chodzi oczywiście o uszytą z zielonych zasłon kryzysową toaletę Scarlett O'Hary, bohaterki "Przeminęło z wiatrem". Ta scena i w filmie, i w książce mocno przemawia do wyobraźni kobiet, bo każda z nas była kiedyś w mniej lub bardziej podobnej sytuacji. I dobrze wie, co robi kobieta, kiedy szykuje się do ważnej życiowej batalii. Kobieta najpierw szuka sukienki.

Suknie Scarlett, uszyte do filmu, za dwa lata
będzie można oglądać na wystawie w Teksasie,
organizowanej w 75. rocznicę powstania melodramatu 
Scarlett jest pozbawioną majątku dziewczyną, której dom zniszczyła wojna, a ona ma na głowie wygłodniałą rodzinę. Musi sobie poradzić i wie, że nikt jej w tym nie wyręczy. Musi przechytrzyć podły los, ale żeby mieć z nim jakiekolwiek szanse, musi też odpowiednio wyglądać. Ściąga więc z okna aksamitną portierę - jedyny w splądrowanym domu kawałek materiału pozbawiony dziur - i szyje z niej całkiem zgrabną suknię. Tak wystrojona udaje się do Rhetta Butlera, który posiada dwie cechy, dające misji szanse powodzenia. Po pierwsze, Scarlett mu się podoba; po drugie, ma pieniądze. Strój dodaje dziewczynie uroku i przywraca jej pewność siebie, a Rhett daje się oszukać - przynajmniej do momentu, dopóki nie uściśnie spracowanej dłoni panny i nie domyśli się, że wszystko to maskarada. 
Nie szkodzi. Raz przywrócona pewność siebie nie znika tak szybko. Scarlett złapie bogatego męża, zarobi duże pieniądze, ocali rodzinny majątek, ukochaną Tarę. A wszystko dzięki nowej sukience. Co z tego, że uszytej ze starej zasłony.
Happy Brithday, Mr. President - śpiewała Marilyn Monroe,
ubrana w 
obcisłą, połyskliwą suknię 
Najsłynniejszą sukienką Marilyn Monroe jest oczywiście ta z filmu "Słomiany wdowiec". Ta ze sceny, w której Marilyn stoi na kracie wylotu wentylacyjnego, a jej białą spódnicę rozwiewa podmuch przejeżdżającego tunelem pociągu. Ale mnie zawsze bardziej fascynowała suknia, w której 19 maja 1962 roku seksownym głosem zaśpiewała "Happy Birthday" prezydentowi Kennedy'emu (z którym, jak powszechnie plotkowano, łączył ją romans). 
W 1999 roku sukienka Marilyn została sprzedana
 na aukcji za astronomiczną sumę 1,26 mln dolarów
Kiedy Marilyn tego dnia wyszła na scenę, wyglądała oszałamiająco. Była najbardziej pożądaną kobietą świata, dokładnie taką, jaką spodziewali się zobaczyć i prezydent, i piętnaście tysięcy gości świętujących w Madison Square Garden jego 45. urodziny. Marilyn wyłoniła się z ciemności jak syrena, spowita w cielisty skrawek materiału, pokryty setkami kryształków, oblepiający ją jak druga skóra. Pod spodem zapewne nie miała nic, bo jak bezpretensjonalnie wyznawała w wywiadach: "Nigdy nie noszę pończoch ani bielizny, ponieważ myślę, że to ważne, aby oddychać swobodnie". Tym razem sukienka była ponoć tak obcisła, że krawcowa musiała ją zaszywać już na jej ciele. Kolor dobrano idealnie do odcienia skóry Marilyn, więc w blasku scenicznych świateł suknia zdawała się topnieć. Zacierała się granica między srebrzystą tkaniną i skórą, miedzy kobietą i jej strojem.
Było to jedno z ostatnich publicznych wystąpień Marilyn Monroe. Trzy miesiące później znaleziono ją martwą w jej domu w Los Angeles. Bogini seksu przygotowała sobie naprawdę wielkie zejście ze sceny.

Na koniec informacja dla tych, którzy ciągle są zdania, że damskie ciuchy nie mają żadnego przełożenia na losy świata. Zajrzyjcie do dzisiejszych gazet. Pełne są doniesień o świeżo poślubionej żonie dyktatora Korei Północnej Kim Dzong Una, z którą razem objeżdżają swój wynędzniały kraj. Wszyscy już zauważyli zachodni styl pierwszej damy Korei, a dziś wypatrzono w jej ręku torebkę Diora (wartą 1600 dolarów). Wszystko to, spekulują komentatorzy, może świadczyć o tym, że dyktator całkiem poważnie rozważa zmiany i planuje chiński kurs komunizmu w swoim kraju. No i proszę, jakie wnioski może sprowokować ładna sukienka i gustowna damska torebka.

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe wpisy, przeczytałam "od deski do deski". Proszę o więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Elzbiete I... Gdyby troche wiecej o siebie zadbala... W jej przypadku suknia ja zdobi... W przypadku Barbary, ona zdobi perly...
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne historie, będę tu zaglądać!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczynam obserwować, oprócz strony na FB, także i bloga, przeeeeeciekawy! :)

    pozdrawiam i zapraszam do siebie: https://www.facebook.com/OpowiesciStypendialneCzyliPoojaWWielkimSwiecie (FB) oraz http://opowiescistypendialnepooja.blogspot.com/ (BLOG).

    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo fajny i ciekawy blog.

    OdpowiedzUsuń
  6. fajny tekst: http://kobiecosc.info/kobiece-sprawy/historia-kobiecosci/coraz-krotsza-historia-sukienki/

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam z wielkim zaciekawieniem i proszę o więcej.

    OdpowiedzUsuń