wtorek, 17 lipca 2012

Uroda albo śmierć

Przebraliśmy miarę w ulepszaniu własnego ciała - sądzi wielu z nas. Medycyna estetyczna kwitnie, a my korzystamy z tego, co oferuje, nie bacząc na konsekwencje. Lifting, botoks, silikon, implanty, liposukcja, naciąganie, wstrzykiwanie, odsysanie - dla tysięcy kobiet to już niemal codzienność. W najmniejszym stopniu nie odstraszają nas kolejne doniesienia o pooperacyjnych powikłaniach, tych wszystkich wybuchających piersiach, trwałych bliznach, paraliżach twarzy. Uroda jest najważniejsza. Za wszelką cenę.
Giovanni Bellini, Toaleta młodej kobiety
Mamy to chyba w genach, bo tak było zawsze. Kobiety zawsze ryzykowały zdrowiem, szukając cudownych zabiegów, gwarantujących gładką skórę, nieskazitelną cerę, błyszczące oczy. Pokazuje to liczba toksycznych substancji, jakimi przez wieki szpikowały swoje ciała. Było ich zatrzęsienie na damskich toaletkach, w każdej kulturze i epoce. Trucizna na trwałe zrosła się z kobiecym pięknem.

Atropa belladonna  (źródło: Wikipedia)

Numer jeden zajmuje w tym zestawie atropa belladonna. Pod tą romantyczną nazwą kryją się czarne owoce wilczej jagody, jednej z najbardziej toksycznych roślin świata. Po łacinie bella donna znaczy piękna pani i nie bez powodu tak ją nazwano. Rafinowany wyciąg z czarnych jagód Rzymianki zakraplały do oczu. Ich źrenice wtedy się rozszerzały, nabierały blasku, oddech pogłębiał się i przyspieszał. Belladonna była skutecznym środkiem symulującym stan pobudzenia seksualnego, który każdej kobiecie dodaje magnetyzmu. Ale miało to swoją cenę. Długotrwałe stosowanie belladonny wywoływało trwałą ślepotę; sporadyczne - napady szału, halucynacje, zaburzenia mowy. A przypadkowe spożycie nierzadko kończyło się śmiercią.

Druga sławna trucizna niosąca piękno to arsen. Kobiety wschodu, gdzie w cenie było gładkie, pozbawione włosów ciało, stosowały do depilacji substancję zwaną rusma. Była to mieszanina żrącego wodorotlenku wapnia i orpimentu, pochodnej trującego arsenu. Połączona z wodą przypominała błoto o ostrym, gryzącym zapachu. Kobiety sułtańskich haremów zamykały się w łaźniach, gdzie grubą warstwą tego błota dokładnie pokrywały swoje ciała. Ta trująca maseczka, zeskrobana czy usunięta mokrą gąbką, zostawiała skórę gładką i wybieloną. Ale mogła na niej pozostać tylko przez dziesięć minut. I ani chwili dłużej! Po tym czasie żrąca substancja wywoływała bolesne oparzenia i brzydkie rany, pozostawiające blizny. Wiele wschodnich kobiet się tego nie ustrzegło, zważywszy, że obyczaj nakazywał im oczyszczać w ten sposób ciało co dwadzieścia jeden dni.

Jean Leon Gerome, Kąpiel
Europejskie elegantki też stosowały arsen. Wiktoriańskie damy trzymały na toaletkach słoiczki z białym arsenem wymieszanym z kredą i octem. Wcierany w skórę specyfik działał wybielająco, redukował zmarszczki. I zabijał. Trójtlenek arsenu, zwany arszenikiem to przecież najsłynniejsza trucizna świata. Stosowany w kosmetyce, przenikał do krwiobiegu, prowadząc do niewydolności narządów i chorób nowotworowych.
Pragnienie białej skóry, powszechne przez wieki, wypromowało kolejną truciznę - biały tlenek ołowiu. Zanim poznano i opisano jego toksyczne właściwości, stosowano go jako składnik pudru. Toksyczny ołów przez lata kumulował się w organizmach kobiet, powodując osłabienie organizmu, anemię, paraliże stawów.
No i był cynober, trująca szminka. Przez całe wieki damy malowały usta mieszaniną pszczelego wosku z cynobrem, czyli toksycznym siarczkiem rtęci. Były zabójczo piękne. Dosłownie.

Gustave Leonard de Jonghe, Próżność
Uderzające w tym wszystkim jest to, że wszystkie trujące kosmetyki zaczynały swoje życie jako nowe, niezawodne środki poprawiania urody. Puder z ołowiu przyjmowano w buduarach z entuzjazmem, bo zastąpił prymitywne specyfiki przygotowywane z mąki czy kredy albo bardzo kosztowne - ze sproszkowanych pereł. Trzeba było dziesiątków lat i postępu nauki, by odkryć śmiercionośne właściwości tych "cudownych środków". Warto o tym pamiętać i dziś, przed kolejnym zastrzykiem z botoksu...

3 komentarze:

  1. Koniec swiata po prostu /smiech/
    serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja na studiach (technologia żywności) uczyłam się sporo na temat jadu kiełbasianego, który jak wiemy produkują beztlenowe bakterie Clostridium botulinum, mogące się rozwinąć np. w niedostatecznie wysterylizowanych konserwach itp. Zapamiętałam dobrze tę substancję, jako jedną z najsilniejszych i najbardziej niebezpiecznych znanych trucizn, której śmiertelna dawna jest rzędu mikrogramów. Dopiero później dowiedziałam się, że botoks to właśnie nic innego, jak toksyna botulinowa i tak mnie ta informacja zaszokowała, że nie mogłam w to uwierzyć!! Po prostu w głowie mi się nie mieści, że ktoś celowo wstrzykuje sobie w skórę coś tak śmiertelnie niebezpiecznego. A wydawać by się mogło, że żyjemy w nieco bardziej "oświeconych" czasach, niż te panie, które używały arszeniku, ołowiu, czy belladonny. Różnica jest taka, że one jeszcze nic nie wiedziały o wpływie tych substancji na zdrowie, a my już przecież mamy taką wiedzę..

    OdpowiedzUsuń
  3. jak widać, kobiety nadal są w stanie poświęcać swoje zdrowie, byle by tylko wbić się w obecne kanony piękna. Próżność już dawno zapanowała nad światem i teraz każdy chce być tą piękniejszą częścią. Niestety czasem prowadzi to do zguby... Teraz medycyna estetyczna Wrocław jest rozwiązaniem na takie problemy.

    OdpowiedzUsuń